Wspomnienia z „Fine City”


Po wylądowaniu na lotnisku Changi do mojego bagażu podszedł strażnik z 2 wielkimi psami. Coś długo wąchały (sniffed) moją walizkę i strażnik kazał ją otworzyć. Miałam tam w różnych plastikowych woreczkach zestaw przypraw, które kupiłam na bazarze w innym kraju (oj podejrzanie wyglądały – looked suspicious 😉 ) Zrobiło mi się gorąco. Woreczków z przeróżnymi przyprawami było ok. 15 a ja zaczynałam się zastanawiać czy te wszystkie kolorowe proszki co kupiłam to na pewno przyprawy. Jedną przyprawę natychmiast zarekwirowano (was requisitioned at once) mówiąc, że nie można jej wwozić (nie pamiętam co to było) a potem długo dywagowano nad trawą cytrynową (lemon grass), aż na wszelki wypadek (just in case) też postanowiono ją zutylizować ( BR.E to utilise/ AmE. to utilize). 
Hmm zaczyna się (there you go again – oznacza także „a ty znów swoje” – ulubiona fraza prezydenta Reagana ;-)), pomyślałam. Już w samolocie stewardessy ostrzegały, że w kraju do którego lecę, nie wolno posiadać gum do żucia (chewing gum) (1000 tamtejszych dolarów kary), a ja nieświadoma, miałam w kieszeni 2 paczki. Na szczęście stewardessa uspokoiła, że na lotnisku można się ich pozbyć bez płacenia kar. Rzeczywiście przy kontroli strażnik zapytał (na równi z tym czy wwożę narkotyki i broń) o posiadanie gumy do życia i duriana (owocu z krajów Południowo-Wschodniej Azji, których niektóre gatunki śmierdzą gnijącym mięsem). Na lotnisku i później na mieście  widać takie tabliczki:

Wiecie już w jakim kraju mi się to przytrafiło?

O kraju tym, a właściwie państwie-mieście, mamy wyobrażenie jak o bogatym eldorado i rzeczywiście takie jest. Jest bogate, czyste i żyje się tam dostatnio (live in affluence), jednym słowem FINE (świetnie, w porządku). Z drugiej strony to kraj najwyższych kar finansowych za drobne przewinienia – FINE (to też GRZYWNA). Już wiecie czym jest FINE CITY? To SINGAPUR

Koszulki i filiżanki „reklamujące” zakazy są popularną pamiątką z Singapuru.

Grzywna grozi tu za przewinienia z punktu widzenia Europejczyka mało znaczące:

1000 singapurskich dolarów (1 taki dolar to 0,73 dol. amerykańskiego wg kursu z 15.04.15) – grzywna za żucie gumy (nie jej wyrzucenie – za samo żucie!)
150 miejscowych dolarów zapłacisz za to, że nie spuściłeś po sobie wody w toalecie publicznej (Not flushing the toilet)
500 – za plucie (spitting) na ulicy,

1000 – za karmienie (feeding) ptaków.
2000 – jeżeli po pokoju będziesz chodzić nago bez zaciągniętych kotar (walking around in your room naked with the curtains open). Na dodatek idzie się na trzy miesiące do więzienia
200–1000 –  za palenie w miejscach publicznych
1000 – Za rzucanie śmieci (littering)  – przy powtórnej wpadce – 2000; przy kolejnych – już 5000.

1000 – za bycie  nietrzeźwym (intoxicated) w miejscach publicznych lub kara pozbawienia wolności do miesiąca przy pierwszym (o każdy 1000 i każdy miesiąc wyżej przy kolejnych)
2000 lub kara pozbawienia wolności (chodzi o imprisonment ale bardzo formalnie to by było „deprivation of liberty„) do 3 lat  plus 3–8 uderzeń kijem z akt wandalizmu
5000 – za spożywanie napojów i jedzenia w publicznych środkach transportu (eating and drinking on public transport)
500 – za przewóz durianu
500 – za przejście przez jezdnię w nieoznaczonym miejscu (jaywalking)
5000 za zabrudzenie pojazdu
200 jeśli komisja od spraw czystości znajdzie na twoim balkonie choć jedną larwę komara Aedes aegypti (przenoszą dengę, dlatego władze prowadzą z nimi bezlitosną walkę)

Oczywiście, tak jak w kilku innych krajach Azji Południowo-Wschodniej, obowiązuje kara śmierci (capital punishment / death penalty) za posiadanie narkotyków (stąd moja konsternacja i przerażenie czy aby moje przyprawy nie są jakimś innym zakazanym proszkiem). blog prison break

Istnieje wytłumaczenie tak srogich kar. W Singapurze żyje się dostatnio. Zarobki są wysokie a podatki już nie. Podatek dochodowy (income tax)  wynosi dwa procent przy 20 tysiącach dolarów rocznego dochodu. Kto zarabia mniej, w ogóle nie płaci podatków.
Państwo potrzebuje więc pieniędzy, dlatego władze wprowadzają te karkołomne kary i dodatkowe opłaty za wszystko.

Dla mieszkańców kary są utrapieniem (nuisance) (dla niechlujnego turysty też mogą być), ale w zamian za to miasto aż lśni czystością (is spick and span). To nie żaden frazes (platitude). To się naprawdę odczuwa. Jest tak czysto jakby się było na jakimś luksusowym prywatnym osiedlu, trawniczki zielone, kwiatki rosną, mimo upału. Powietrze czyste. Aut prawie nie ma (znów przeróżne opłaty dotyczące transportu, tylko bogatych stać na utrzymanie auta) a z rzeki przepływającej przez dzielnicę kolonialną mieszkańcy czerpią wodę miejską. Nie przepadam za wielkimi miastami ale to mnie zachwyciło (I was enchanted by the city) . Żałowałam, że byłam tam tylko 1,5 dnia. Zresztą zobaczcie sami:

kolejka

Kolej linowa nad miastem, łączy miasto z wyspami w tym z Sentosą – rajską wyspą na której mieszkańcy odpoczywają. Są tam hotele, restauracje i akwaria ze zwierzętami wodnymi

100_1725

widok na t.zw. durian, czyli Esplanada

100_1720 FotorCreated

yellow cab

W dzielnicy kolonialnej

china 2

W chińskiej dzielnicy

china town

W chińskiej dzielnicy – jak nietypowo czysto nie? 😉

hindu part

Świątynia w Little India

100_18666

Na Sentosie

100_1727

Merilion – symbol Singapuru

100_1777

Fontanna na Sentosie

100_1782

Sentosa

100_1721

Samo centrum, czystość i sterylność. A gdzie samochody? To nie fotoshop …

100_1679 100_1684  kwiat